Mieszkam w tym wielkim domu z 10
sypialniami (jak sobie pomyślę, że w zeszłym roku musiałam to
wszystko codziennie sprzątać, to mi się słabo robi) dopiero ósmy
dzień, a wydaje mi się, jakby od mojego debiutu na wrocławskim
lotnisku minął już co najmniej miesiąc. Na szczęście czas
płynie coraz szybciej, głównie dzięki bardzo uporządkowanemu
planowi dnia. Wstaję ok. 7:45-7:50, ubieram się i schodzę na dół,
żeby zjeść śniadanie. O 8:30 Ladislas dostaje swoją butelkę z
mlekiem, po czym ubieram go i wkładam z powrotem do łóżeczka,
żeby mógł dospać i nie marudził zbytnio w ciągu dnia. O 10
wychodzimy na dwór, o 12 Ladi je obiad (tak, zostałam mistrzynią w
robieniu warzywnych purée – ziemniaki
z cukinią, ziemniaki z fasolką, a może ziemniaki z marchewką?),
o 12.30 zaczyna swoją poobiednią drzemkę, którą kończy ok
14.30-15. O 16 je podwieczorek, o 18.30 wskakuje do wanny, o 19 daję
mu kolację, a o 19.30 kładę spać. Wszystko prawie co do minuty z
zegarkiem w ręku. W międzyczasie chodzimy po parku, zbieramy pommes
de pins (tak, dopiero teraz
dowiedziałam się jak są szyszki po
francusku), rzucamy
kamieniami, sypiemy sobie piasek na głowę i ciągamy się w charriot
(czy tylko mnie słowo charriot
kojarzy się z Le
charroi de Nîmes? Ratuj się
kto może przed starofrancuskim!). Kupa
zabawy, nie? Ladislas bywa strasznie wkurzający, ma swoje humorki i
napady złości, ale kiedy Martin
pyta go où est KaSja ?, a
on z tym swoim łobuzerskim uśmiechem na twarzy i błyszczącymi
oczami wskazuje na mnie albo kiedy
na moje tu fais un câlin à Kasia ?,
obejmuje mnie malutkimi rączkami za szyję, serce
mi mięknie i jestem w stanie
mu wszystko wybaczyć.
Zostałam
tymczasowo wysiedlona z „mojego” pokoju na poddaszu do malutkiego
pokoiku
tuż obok Ladiego,
tak, żebym mogła reagować, gdyby coś
mu się działo w nocy. Pokój
jest dosyć zabawny – dominuje w nim jeden motyw – wzór
przedstawiający sceny z życia (na moje oko) XVIII wiecznej
szlachty, który pokrywa
ściany, baldachim łóżka, narzutę, zasłony, obrus i abażury
lampek nocnych – istne szaleństwo :D Aż dziwne, że po nocach nie
śnią mi się sceny niczym u Rousseau czy innego de Laclos. Pokój
ten ma jednak jedną dość
dużą zaletę – dociera tu sygnał wifi, czego
niestety
nie można powiedzieć o poddaszu. Wieczory
spędzam więc obecnie na buszowaniu w internecie, a nie, jak
to było wcześniej, na
oglądaniu amerykańskich seriali w stylu Bones czy
Lie to me w tv. Nie
wiem, co bardziej rozwijające ;)
Poza
tym wszystko toczy się zwyczajnym torem. Przyzwyczaiłam się do
francuskiego rytmu jedzenia (3 posiłki dziennie i napady wilczego
głodu pomiędzy nimi), za rozmowami przy stole zaczęłam nadążać
już po 4 dniach (w zeszłym roku zabrało mi to 2 tygodnie). Czasami
bywa zabawnie, zwłaszcza, kiedy Olivier wypytuje mnie o
to, czy mamy w Polsce Carrefoura i
Auchan, na
co Martin gasi go krótkim zapytaj ją jeszcze, czy mają
prąd. Oprócz tego poznaję
różne rodzinne historyjki (np. o tym, jak praprawujek w czasie
wojny bronił pobliskiego mostu przed Niemcami) i przysłuchuję
się zbiorowemu narzekaniu na obecnie rządzącego prezydenta.
Dokształcam się w każdej dziedzinie ;)
Na
komputerowym zegarku minęła północ, czas kłaść się do łóżka,
bo przecież nie powiem jutro Ladiemu, że nie mam siły się z nim
bawić, bo za długo siedziałam przy komputerze, nie?
ja tez mieszkam na poddaszu i u mnie tez nie łapie wifi! za 2 tyg. przeprowadzamy się z rodzinką, i będę mieć pokoj tym razem na dole - w basement'cie. pytanie, czy tam będzie sięgał haha xd
OdpowiedzUsuńswoja drogą, Niemcy tez maja taki tryb posilkow - 3 posilki dziennie ( z czego obiad o 12 a kolacja o 19..) ale ja lecę swoim trybem :)