piątek, 9 sierpnia 2013

O szyszkach, Niemcach i starofrancuskim.


Mieszkam w tym wielkim domu z 10 sypialniami (jak sobie pomyślę, że w zeszłym roku musiałam to wszystko codziennie sprzątać, to mi się słabo robi) dopiero ósmy dzień, a wydaje mi się, jakby od mojego debiutu na wrocławskim lotnisku minął już co najmniej miesiąc. Na szczęście czas płynie coraz szybciej, głównie dzięki bardzo uporządkowanemu planowi dnia. Wstaję ok. 7:45-7:50, ubieram się i schodzę na dół, żeby zjeść śniadanie. O 8:30 Ladislas dostaje swoją butelkę z mlekiem, po czym ubieram go i wkładam z powrotem do łóżeczka, żeby mógł dospać i nie marudził zbytnio w ciągu dnia. O 10 wychodzimy na dwór, o 12 Ladi je obiad (tak, zostałam mistrzynią w robieniu warzywnych purée – ziemniaki z cukinią, ziemniaki z fasolką, a może ziemniaki z marchewką?), o 12.30 zaczyna swoją poobiednią drzemkę, którą kończy ok 14.30-15. O 16 je podwieczorek, o 18.30 wskakuje do wanny, o 19 daję mu kolację, a o 19.30 kładę spać. Wszystko prawie co do minuty z zegarkiem w ręku. W międzyczasie chodzimy po parku, zbieramy pommes de pins (tak, dopiero teraz dowiedziałam się jak są szyszki po francusku), rzucamy kamieniami, sypiemy sobie piasek na głowę i ciągamy się w charriot (czy tylko mnie słowo charriot kojarzy się z Le charroi de Nîmes? Ratuj się kto może przed starofrancuskim!). Kupa zabawy, nie? Ladislas bywa strasznie wkurzający, ma swoje humorki i napady złości, ale kiedy Martin pyta go où est KaSja ?, a on z tym swoim łobuzerskim uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami wskazuje na mnie albo kiedy na moje tu fais un câlin à Kasia ?, obejmuje mnie malutkimi rączkami za szyję, serce mi mięknie i jestem w stanie mu wszystko wybaczyć.

Zostałam tymczasowo wysiedlona z „mojego” pokoju na poddaszu do malutkiego pokoiku tuż obok Ladiego, tak, żebym mogła reagować, gdyby coś mu się działo w nocy. Pokój jest dosyć zabawny – dominuje w nim jeden motyw – wzór przedstawiający sceny z życia (na moje oko) XVIII wiecznej szlachty, który pokrywa ściany, baldachim łóżka, narzutę, zasłony, obrus i abażury lampek nocnych – istne szaleństwo :D Aż dziwne, że po nocach nie śnią mi się sceny niczym u Rousseau czy innego de Laclos. Pokój ten ma jednak jedną dość dużą zaletę – dociera tu sygnał wifi, czego niestety nie można powiedzieć o poddaszu. Wieczory spędzam więc obecnie na buszowaniu w internecie, a nie, jak to było wcześniej, na oglądaniu amerykańskich seriali w stylu Bones czy Lie to me w tv. Nie wiem, co bardziej rozwijające ;)

Poza tym wszystko toczy się zwyczajnym torem. Przyzwyczaiłam się do francuskiego rytmu jedzenia (3 posiłki dziennie i napady wilczego głodu pomiędzy nimi), za rozmowami przy stole zaczęłam nadążać już po 4 dniach (w zeszłym roku zabrało mi to 2 tygodnie). Czasami bywa zabawnie, zwłaszcza, kiedy Olivier wypytuje mnie o to, czy mamy w Polsce Carrefoura i Auchan, na co Martin gasi go krótkim zapytaj ją jeszcze, czy mają prąd. Oprócz tego poznaję różne rodzinne historyjki (np. o tym, jak praprawujek w czasie wojny bronił pobliskiego mostu przed Niemcami) i przysłuchuję się zbiorowemu narzekaniu na obecnie rządzącego prezydenta. Dokształcam się w każdej dziedzinie ;)

Na komputerowym zegarku minęła północ, czas kłaść się do łóżka, bo przecież nie powiem jutro Ladiemu, że nie mam siły się z nim bawić, bo za długo siedziałam przy komputerze, nie?

1 komentarz:

  1. ja tez mieszkam na poddaszu i u mnie tez nie łapie wifi! za 2 tyg. przeprowadzamy się z rodzinką, i będę mieć pokoj tym razem na dole - w basement'cie. pytanie, czy tam będzie sięgał haha xd
    swoja drogą, Niemcy tez maja taki tryb posilkow - 3 posilki dziennie ( z czego obiad o 12 a kolacja o 19..) ale ja lecę swoim trybem :)

    OdpowiedzUsuń