Znowu tu jestem. W malutkiej
francuskiej wiosce, 30km na północ od Paryża. Spodziewałam się, że wyląduję raczej nad zimnym kanałem La
Manche czy wśród pięknych i majestatycznych Alp, jednak życie kolejny
raz mnie zaskoczyło :)
Podróż była zdecydowanie krótsza
niż ta z zeszłego roku (22h vs. 5H), ale w jej trakcie
wykorzystałam tyle środków transportu, że żartowałam sobie, że
zabrakło tylko statku :) Samolot, autobus, metro z przesiadkami, a
na sam koniec pociąg. Z dworca odebrał mnie M., którego w
pierwszej chwili nie poznałam. Jak zwykle nie mieliśmy zbyt wielu
tematów do rozmowy, więc po kilku zwyczajowych zdaniach na temat
pogody (Il fait chaud à Paris, hein? Oui, très chaud. Et en
Pologne?), reszta drogi upłynęła
nam w ciszy. W domu powitali mnie F. i O., którzy niewiele zmienili
się od ostatniego roku. Zresztą prawie wszystko wygląda tak samo –
moje ogromne łóżko jest tak samo wygodne, widok z okna tak samo
piękny, a rechot żab w pobliskim stawie tak samo uspokajający. Jedyne zmiany, jakie
zauważyłam, to to, że „mój” pokój dorobił się mięciutkiego
zielonego dywanu, toaleta na „moim” piętrze została
wyremontowana i nie muszę już
za każdym razem biegać na
sam dół, a pies spasł się niemiłosiernie i wygląda teraz jak
ogromna parówa.
Skoro
jesteśmy już przy parówach, wczoraj podczas kolacji uświadomiłam
sobie, jak bardzo brakowało mi smaku sałaty „po francusku”. U
mnie w domu robi się ją albo ze śmietaną, albo z samą oliwą i
jakoś nigdy nie wpadłam na to, żeby
przyrządzić ją tak, jak tutaj. Spodziewam się, że przez
kolejnych kilka dni odkryję ze zdziwieniem mnóstwo innych smaków,
które uwielbiam, a o których zapomniałam przez ten rok. Chociażby
moje ukochane ratatouille
(co ciekawe, przed zeszłoroczną wizytą we Francji robiłam je dość
często, ale ostatnio jakoś przestałam), delikatną soupe
aux courgettes czy pikantne
saucisses. Okay, dosyć
tego dobrego, bo do obiadu jeszcze sporo czasu (piszę to
o 10:51), a ja na śniadanie
zjadłam tylko dwie grzanki z masłem ;)
Jako,
że H. przywiezie L. dopiero wieczorem, mam praktycznie calutki dzień
dla siebie. Z zaplanowanych punktów jest tylko pokaz wykonania purée
dla dzieci (założę się, że to niesłychanie trudna sztuka), wyprawa po zakupy z M. i
oczywiście posiłki. Najbliższy tydzień będzie dosyć lekki, bo
będę opiekować się tylko L., chociaż F. straszy mnie, że L.
jest tą trudniejszą „połową” bliźniaków (już w zeszłym
roku, jako 4miesięczny bobas przejawiał pewne
wkurzające cechy charakteru). W tym czasie O. będzie u swojej
drugiej babci, a ich rodzice (o ile dobrze wywnioskowałam z rozmowy
przy stole) na wakacjach. Po tygodniu H. ma przywieźć tutaj też O.
i będę zajmować się obydwojgiem, nie wiem tylko, czy H. będzie
mi towarzyszyć, czy będę zdana sama na siebie (i ewentualną pomoc
F.).
Na zakończenie,
widok z mojego okna o poranku:
ooo za pikantnymi saucisses strasznie tęsknię :( A dziś naszła mnie ochota na raclette, jakie jadłam w Paryżu ehh... Chyba muszę poprosić moje Żabojadki o przesłanie paczki żywnościowej z pewnymi smakołykami haha
OdpowiedzUsuńPiękny masz widok z okna :) Mam nadzieję, że sobie bez problemu poradzisz z opanowaniem bliźniaków, nawet tej trudniejszej połowy ;)
Wyobraź sobie moje wczorajsze szczęście, kiedy okazało się, że na obiad są saucisses :D
UsuńJakoś sobie radzę, chociaż najzabawniejsze jest to, że kiedy go jakoś ogarnęłam, dowiedziałam się, że to jednak dziewczynka jest "trudniejsza" :P
pies parówa <3 comment il s'appelle ?
OdpowiedzUsuńC'est elle :P Émeraude - pięknie, prawda?
UsuńParówa ładniej :D
UsuńPinie sie zaczyna, czekam na wiecej :)
OdpowiedzUsuń