piątek, 2 sierpnia 2013

Powroty


Znowu tu jestem. W malutkiej francuskiej wiosce, 30km na północ od Paryża. Spodziewałam się, że wyląduję raczej nad zimnym kanałem La Manche czy wśród pięknych i majestatycznych Alp, jednak życie kolejny raz mnie zaskoczyło :)

Podróż była zdecydowanie krótsza niż ta z zeszłego roku (22h vs. 5H), ale w jej trakcie wykorzystałam tyle środków transportu, że żartowałam sobie, że zabrakło tylko statku :) Samolot, autobus, metro z przesiadkami, a na sam koniec pociąg. Z dworca odebrał mnie M., którego w pierwszej chwili nie poznałam. Jak zwykle nie mieliśmy zbyt wielu tematów do rozmowy, więc po kilku zwyczajowych zdaniach na temat pogody (Il fait chaud à Paris, hein? Oui, très chaud. Et en Pologne?), reszta drogi upłynęła nam w ciszy. W domu powitali mnie F. i O., którzy niewiele zmienili się od ostatniego roku. Zresztą prawie wszystko wygląda tak samo – moje ogromne łóżko jest tak samo wygodne, widok z okna tak samo piękny, a rechot żab w pobliskim stawie tak samo uspokajający. Jedyne zmiany, jakie zauważyłam, to to, że „mój” pokój dorobił się mięciutkiego zielonego dywanu, toaleta na „moim” piętrze została wyremontowana i nie muszę już za każdym razem biegać na sam dół, a pies spasł się niemiłosiernie i wygląda teraz jak ogromna parówa.

Skoro jesteśmy już przy parówach, wczoraj podczas kolacji uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi smaku sałaty „po francusku”. U mnie w domu robi się ją albo ze śmietaną, albo z samą oliwą i jakoś nigdy nie wpadłam na to, żeby przyrządzić ją tak, jak tutaj. Spodziewam się, że przez kolejnych kilka dni odkryję ze zdziwieniem mnóstwo innych smaków, które uwielbiam, a o których zapomniałam przez ten rok. Chociażby moje ukochane ratatouille (co ciekawe, przed zeszłoroczną wizytą we Francji robiłam je dość często, ale ostatnio jakoś przestałam), delikatną soupe aux courgettes czy pikantne saucisses. Okay, dosyć tego dobrego, bo do obiadu jeszcze sporo czasu (piszę to o 10:51), a ja na śniadanie zjadłam tylko dwie grzanki z masłem ;)

Jako, że H. przywiezie L. dopiero wieczorem, mam praktycznie calutki dzień dla siebie. Z zaplanowanych punktów jest tylko pokaz wykonania purée dla dzieci (założę się, że to niesłychanie trudna sztuka), wyprawa po zakupy z M. i oczywiście posiłki. Najbliższy tydzień będzie dosyć lekki, bo będę opiekować się tylko L., chociaż F. straszy mnie, że L. jest tą trudniejszą „połową” bliźniaków (już w zeszłym roku, jako 4miesięczny bobas przejawiał pewne wkurzające cechy charakteru). W tym czasie O. będzie u swojej drugiej babci, a ich rodzice (o ile dobrze wywnioskowałam z rozmowy przy stole) na wakacjach. Po tygodniu H. ma przywieźć tutaj też O. i będę zajmować się obydwojgiem, nie wiem tylko, czy H. będzie mi towarzyszyć, czy będę zdana sama na siebie (i ewentualną pomoc F.).

Na zakończenie, widok z mojego okna o poranku:
 

6 komentarzy:

  1. ooo za pikantnymi saucisses strasznie tęsknię :( A dziś naszła mnie ochota na raclette, jakie jadłam w Paryżu ehh... Chyba muszę poprosić moje Żabojadki o przesłanie paczki żywnościowej z pewnymi smakołykami haha

    Piękny masz widok z okna :) Mam nadzieję, że sobie bez problemu poradzisz z opanowaniem bliźniaków, nawet tej trudniejszej połowy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobraź sobie moje wczorajsze szczęście, kiedy okazało się, że na obiad są saucisses :D
      Jakoś sobie radzę, chociaż najzabawniejsze jest to, że kiedy go jakoś ogarnęłam, dowiedziałam się, że to jednak dziewczynka jest "trudniejsza" :P

      Usuń
  2. pies parówa <3 comment il s'appelle ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Pinie sie zaczyna, czekam na wiecej :)

    OdpowiedzUsuń